Cholera, jak w cholernym śnie. Chodzę, błąkam się ulicami, uliczkami i chodnikami. Nie mogę ogarnąć, w którym momencie się tak zatraciłam. Dookoła zielone drzewa intensywna czerwień kostki brukowej i ludzie, kolorowi ludzie, zakochani siedzą na ławkach, chodzą trzymając się za ręce, patrzą sobie głęboko w oczy, a tu jednak wszystko, jakby było przytłoczone szarością. Ciemną szarą masą na kształt mgły. Zaczynam nie odróżniać kolorów, ludzie tracą rysy, nie wiem gdzie kierują swoje spojrzenie, jakby ich oczy pozamieniały się w guziki, usta w kreski. Ruchy ich ciał stają się rozmazane. A ja nie przestaje iść, nie widzę końca uliczki, to miasto, jakie to jest miasto. Szukam budynków... Nic same drzewa. Co się do cholery dzieje! Przystaje odpalam muzykę, zakładam słuchawki. Bas, moje uszy odbierają tylko bas. Zdezorientowana siadam na kostce, dookoła chodzą rozmazane postacie kształtujące się w ludzi. Szybkimi ruchami szukam torby, nie mogę jej znaleźć. Czuje, że robię się czerwona, tracę myśli. Zaczynam szperać za telefonem, kurwa nie ma go. Moje dłonie wędrują niespokojnie po kieszeniach. Panika! Coś do kurwy nędzy ze mną dzieje. Mam torbę zawiesiła się na moim kapturze – jak to jest możliwe. Zaglądam do niej, kurwa! Nie wiem co jest grane, czy to są moje rzeczy!? Woda, jest woda jest dobrze. Odkręcam, upijam, zasypiam...
Wędruje po przestworzach, gadam z gumowym penisem o prognozie pogody na TVNie. Zanim orientuję się że to trochę dziwne, rozmawiać z gumowym penisem w miejscu bez ścian, ziemi o niebie koloru zielonego. Zielone niebo?! Co jest... Czuje się dobrze, widzę wyraźnie, ogarniam w co jestem ubrana – wcześniej nie mogłam się połapać. Jestem stoję penis też stoi i kończy wywód na temat nie pewnej prognozy pogody
- Mówię ci będzie jeszcze padać, bez sensu wracać na ziemie.
Wow, zmroziło mnie, nie jestem na ziemi to gdzie?
- Sorry chłopie ale tak ogólnie to gdzie ja jestem?
-Nie chłopie tylko Zbyszek jestem - przy cwaniakował chuj jeden – no jak to gdzie jesteś. Haahaha nie poznajesz tego miejsca, przecież to twoja wyobraźnia, kraina twoich myśli i snów.
No co mnie penis denerwuje.
- Na bank to nie jest moja wyobraźnia, stary! Ja nie myślę o cwanym penisie.
- Kiedyś myślałaś, było to na imprezie w starym spichlerzu. Było to z 4 lata temu. Byłaś w tedy strasznie zła na swojego chłopaka, zaczęłaś sobie wyobrażać jakby życie było proste, gdyby faceci pozamieniali się w penisy, nie mieli by tych cholernych nie wyparzonych gęb. Wymyśliłaś mnie, a że byłaś trochę zalana to cię poniosło. No i mam ręce, nogi, oczy, gębę i imię, co gorszę dla ciebie ja myślę. To nie ty myślisz o pogodzie, nauce i innych przyziemnych sprawach. To wszystko zrzuciłaś na moją kutasią głowę i ja musze się tym martwić. Ty latasz ze smokami, czarownicami i innymi pierdołami po krainie wyobraźni a ja musze za ciebie myśleć logicznie.
- No nie tobie się chyba coś w pale po przewracało, ja jestem człowiekiem, to ja mam myśleć logicznie. Ty jesteś tylko penisem, który kiedyś wkradł się do mojej wyobraźni i nie może mieć własnych odrębnych myśli.
- Tak ci się tylko wydaje. Myślisz, że dlaczego nie odróżniasz kolorów, dlaczego nie rozpoznajesz rys, nie wiesz gdzie jesteś?
- Że to niby ty?
- Tak, to ja jestem za to odpowiedzialny! To ja strajkuje, mam dość odwalania za ciebie całej roboty! Mam dość! Ty nawet nie wiesz, że istnieje, masz to w dupie...
Przebudzam się, cholera dalej u mnie słabo z ostrością obrazu... Siadam, w ręku leży butelka. Nie dokręcona. Ręka na głowę, jak słońce nieziemsko świeci. Razi mnie w oczy. Podnoszę się... Wow, widzę bramkę. Z naprzeciwka idzie postać, oliwkowe spodnie, blond dready po pas. Brzydko splecione, fuu. Idzie wprost na mnie i zaczyna śpiewać piosenkę Boba Marleya No woman no cry. Wyciąga do mnie ręce, pomaga mi wstać. Patrzę mu prosto w oczy. Zieleń mieszana z szarością, iskierki w jego oczach zachęcają mnie do przyłączenia się do piosenki. Śpiewam, wow Śpiewamy. Dziwne rzeczy i sytuacje przytrafiają mi się codziennie, ale ta jest wyjątkowo dziwna. Stoję, czuje że mam błoto na twarzy. Ręce mam pozdzierane, na spodniach krew, jeden but nawet buta nie przypomina. A ja stoję z obcym kolesiem i śpiewam. Przyglądam mu się, duży nos, nie za ciekawy łuk brwiowy, kolczyk na kolczyku. Tunele w uszach, w nosie. W dolnej wardze po prawej stronie dwa kolczyki i jeden o grubości paru milimetrów. Ciarki mnie przeszły.
- Dasz się napić?
Podałam mu butelkę, patrzyłam jak ją unosi. Jego głos, miękki, przyjemny, uspokoił mnie i jednocześnie poczułam się bezpieczna. Nerwowo spuściłam wzrok na dół.
- Masz za to fajkę – podał mi papierosa i go odpalił. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo chce mi się palić.
- Widzę, że nie jesteś ogarnięta zbytnio.
O co chodzi temu człowiekowi. Wbijam w niego groźne i stanowcze spojrzenie. On nie wygląda na wzruszonego. Poruszyłam tylko ramionami patrząc mu prosto w oczy.
- Wiem, już wszystko rozumiem – wyszeptał – pozwól, że to ja od dzisiaj będę myślał, ty lataj, marz, bądź sobą. Pozwól, że to ja wszystko ogarnę, ty bądź przy mnie i dziel się swoimi marzeniami, fantazjami. Pozwól mi zaglądać do swojej wyobraźni.
Ciarki przeszły mi od dołu do góry. Zatrzęsło mną. Łamiącym głosem spytałam się kim on jest...
- Jestem twoim przeznaczeniem a ty jesteś moim. Razem się uzupełniamy – stajemy się całością.
Złapał mnie za rękę, odwzajemniłam uścisk. Odeszliśmy razem w stronę bramki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz